„To ty, chłopcze, wychodzisz!”


Witaj, Stara ruro! Mam nadzieję, że mój list zastanie cię w dobrym zdrowiu!
Tak, tak, obyś była w formie, gdy do naszej konfrontacji dojdzie, ponieważ zniszczyć cię pragnę, a opór twój jeno piękniejszym uczyni zwycięstwo me. W tejże chwili, armia ma u twych północnych granic stacjonuje i na rozkaz do wymarszu li tylko czeka. Bądź, zatem, gotowa na dzień naszego spotkania, gdyż bliskim bardzo stał się ów termin. Tego dnia pokonam cię i twe państwo na proch zetrę.
Żegnaj tedy, ku rychłemu spotkaniu! Mła, ha, ha, ha!”
Arbuz

– Co za beszczel! – oburzyła się Kasia. – Jak on śmiał?!?!? – nagle spojrzała się dziwacznie na Olę. – Co ona robi?

– Ola chodzi – odparła Ania wciąż zaczytana w liście od ich wroga. – Cóż, to chyba przesądza sprawę, trzeba się wziąć za tego zbója i jego bandę. I to szybko!
Lepiej szykuj swą armię. Musimy wyruszyć jak najprędzej! – stwierdziła czarodziejka.

– Masz rację – księżna pociągnęła za czerwoną szarfę i gdzieś nad komnatą rozbrzmiał dźwięk dzwonu. Ola wciąż chodziła. Po paru sekundach drzwi otworzyły się i wbryknęła Matka.

– Tak, pani?

– Sprowadź tu de Frędzla, byle prędko! – rozkazała.

Matka skłoniła się, zarżała i puściła się galopem przez korytarze na poszukiwanie dowódcy wojska. Twarz Ani wyrażała zdegustowanie, tym, że Kasia korzysta z usług Matki.

– Czepiasz się – odparła na to władczyni. – Przynajmniej jest szybka w swojej pracy i niewiele mnie kosztuje jej utrzymanie. W końcu to tylko kilka worków owsa i trochę siana.

Ola wciąż chodziła, gdy do pomieszczenia wszedł de Frędzel. Rzucił Ani nieprzyjazne spojrzenie, a ona je odwzajemniła.

” Jak ja mam dosyć tej telenoweli!” – jęknęła w ciszy swojego umysłu Kasia.

„Pach!” – nagle na środku pokoju pojawiła się chmura pierza, a z niej wyłoniła się Justynna.

– Co się stało? – zapytała z wrodzonym sobie stoicyzmem.

– Ta jak coś powie… – odezwała się cicho Ania.

– Szeleścisz?

– Tja…

– Co się stało Oli?

– Ola chodzi – odpowiedziały chórem.

Później do narady dołączył Staś. Ola nagle przestała chodzić i usiadła ze wszystkimi przy stole.
Rozprawiali o kampanii przez kilka godzin. Nie obyło się oczywiście bez różnicy zdań. Zwłaszcza między Anią a Frędzlem.
Ania miała większe doświadczenie wojenne i sporo na ten temat wiedziała. Oskar odpierał jej propozycje strategii swoją rozległą wiedzą teoretyczną.
Trwałoby to jeszcze dłużej, ale Kasia nie wytrzymała ciągłych „A co, denerwuje cię to…” w wydaniu Frędzla A także „ZACHOWUJESZ SIĘ JAK TYPOWA KOBIETA” – przyp. recenzentki, która usłyszała ten text de Frędzla na własne uszy i ciągle nie może przyjść do siebie. i stwierdziła, że nie potrzebuje ich pomocy i sama sobie poradzi. W końcu, nie z takimi rzeczami sobie w życiu radziła. W trakcie tej wiele wnoszącej narady Ola przypatrywała się krnąbrnemu kapitanowi Stasiowi. Doszła do wniosku, że jest nawet całkiem przystojny i zupełnie nieźle umięśniony. Pod swoją niebieską tuniką skrywał zupełnie przyzwoitą klatę.

– Ola! – nie usłyszała. – Ola, obudź się wreszcie!

– Co?! Co się dzieje, przegapiłam coś?

– To będzie trudniejsze niż myślałam – załamała się Kasia ukrywając twarz w dłoniach.

– Spoko! – pocieszyła ją Ania. – Pomożemy ci!

– Tego się właśnie obawiam – jęknęła. – Czy ktoś może sprzątnąć te pierze z podłogi? – zawołała rozpaczliwie.

Następnego dnia, poprzedzonego szybką mobilizacją wieczór wcześniej, zebrali się na zamkowym placu, aby wyruszyć w drogę. Wszyscy mieli stanowić oddział podlegający bezpośrednio księżnej, stanowiący rodzaj jej świty, tudzież prywatnej obrony. W rzeczywistości, po prostu mieli jechać blisko Kasi jako główne dowództwo armii. Ola poprawiała siodło swego karego ogiera, pozostali również czynili ostatnie przygotowania przed czekającą ich mozolną wyprawą. Wojowniczka z ulgą włożyła swój skórzany strój. Lubiła, co prawda suknie, ale znacznie lepiej czuła się jako normalna, w jej przypadku, osoba. Kilka metrów od Oli Ania żegnała się ze swoim zespołem. Richie płakał jak dziecko, a niewysoka czarodziejka starała się go pocieszyć obiecując, że wróci i że nic jej się nie stanie. Przez te parę dni Ola zdążyła poznać zespół swojej przyjaciółki i nawet polubiła ich wszystkich. Było ich czworo, nie licząc wokalistki, dwóch gitarzystów, basista i perkusista. Każde z nich było inne, ale łączyła ich miłość do muzyki i to było najważniejsze. Czasem aż nie mogli się opanować, żeby nie zagrać razem, a gdy już do tego doszło prawie zawsze tworzyli coś wielkiego.

Richiego poznała jako pierwszego. Miał osiemnaście lat i był najmłodszy z całej paczki, co nie znaczy, że ustępował innym talentem. Wręcz przeciwnie. Jego gra miała nieco bluesowe brzmienie, a solówki były szybkie, dopracowane i pełne młodzieńczego zapału.

Drugim gitarzystą był Steve. Wysoki, jasnowłosy, grał zupełnie inaczej niż jego młodszy kolega. Ania powiedziała kiedyś, że on wyraża siebie przez gitarę, jakby to, co grał pochodziło prosto z jego serca i duszy. Oczywiście dziewczyna nie chciała w ten sposób urazić pozostałych członków zespołu, ale kiedy opowiadała Oli o Steve`m, stwierdziła, że słuchając jego gry w sercu pojawia się jakaś niewypowiedziana radość i chęć wzniesienia się ku błękitnemu niebu. Pamięci Stephen`a Clark`a! Always forever in our hearts! Zapamiętam Cię takiego uśmiechniętego, jak na tym zdjęciu z koncertu; Nie zdążyłam zobaczyć Cię na żywo, ale przynajmniej widziałam Twoich kolegów, wiem, że wciąż z nimi jesteś w tej muzyce; I to będę pamiętać!

Basista Bobby był z nich wszystkich najbardziej intrygujący. Najczęściej się nie odzywał, starał się jak najmniej rzucać się w oczy, przez co czasem sprawiał wrażanie nieco wyobcowanego. Wszystko kończyło się, gdy wchodził na scenę i brał do ręki gitarę. Ujawniało się wtedy jego prawdziwe szaleństwo. A brzmienie jego gitary basowej było wszechobecne, wkomponowane w tło, a zarazem tak wyraziste, że nie sposób było nie zwrócić na nie uwagi.

Ostatnim z całej cudownej paczki był perkusista Rikki. „To po prostu Rikki – powiedziała Ania. – Nic dodać nic ująć, musisz go sama poznać!” Rzeczywiście, Rikki zawojował Olę całkowicie, podobnie jak wszystkie inne kobiety w pałacu. Był absolutnie czarujący i potrafił nieźle zagadać swojego rozmówcę, przy tym miał ogromne poczucie humoru i nie dało się go nie lubić.

Ola skończyła mocować uprząż i dosiadła na próbę swojego konia. Ten wydawał się być bardzo szczęśliwy, że w końcu będzie mógł trochę się poruszać i pogalopować I pobrykać rzecz jasna! – dop aut. Wojowniczka zsiadła stwierdzając, że wszystko jest w porządku. Była gotowa. Rozejrzała się jeszcze po swoich przyjaciołach. Justynna dyskutowała o czymś z Kasią. Księżna, ponieważ od dzieciństwa ćwiczyła szermierkę i karate, była uzbrojona i miała na sobie wygodny strój składający się z czerwonej tuniki obszytej białym futerkiem oraz wysokich butów w tym samym kolorze, sięgających do połowy uda. U prawego boku przypasała swoją słynną szpadę. Justynna nie lubiła walczyć, co nie znaczy, że nie potrafiła. Jednakże zawsze bardziej wolała używać swego daru niż miecza. Wobec tego prezentowała się zupełnie inaczej. Ubrała się w coś, co przypominało mnisi habit. Dodało to czarodziejce pewnej powagi. Dzięki (przyp. recenzentki) No problem! – dop aut do przyp. recenzentki. Olę zaskoczył natomiast ubiór Ani – połyskująca srebrzyście w Słońcu zbroja, którą stanowił tylko napierśnik. Nie miała nawet naramienników, jedynie krótkie, luźne rękawki z białego płótna. Taka sama była spódniczka sięgająca prawie do kolan. Dopełnieniem były stalowe, przezornie okrywające rzepkę buty i szerokie bransolety z wygrawerowanymi smoczymi głowami. Nie miała natomiast miecza, co było już bardzo dziwne. Ola zaczęła zastanawiać się, dlaczego, ale przeszkodził jej w tym Staś, który właśnie wszedł na plac. Spojrzał się na nią, lecz szybko skierował wzrok w inną stronę. To poruszyło ją do głębi.
„Nie będę się do niego odzywać i okażę mu chłodną obojętność! Niech zobaczy, jak to miło, jak ktoś cię olewa!” – pomyślała i dziarskim krokiem ruszyła do Kasi i Justynny.
– Musimy zaraz wyruszać, pani! – rzekł Staś do swojej władczyni.

– Zaiste. Czy armia gotową jest?

– Tak! – odparli jednocześnie Ania i de Frędzel, poczym spojrzeli się na siebie z zawiścią.

„Litości!” – błagała w myślach Kasia. Nagle coś jej się przypomniało.

– Muszę na chwilę jeszcze skoczyć do zamku! – powiedziała. – Zapomniałam pewnej bardzo ważnej rzeczy!

– Ależ pani – zaprotestował Staś. – Spieszno nam!

– Nie dyskutuj ze mną Stasiu! – odparła i pobiegła do pałacu.

Czekali na nią prawie pół godziny. W końcu Ola nie wytrzymała.

– Pójdę jej poszukać!

Wróciła po nastu minutach.

– Nigdzie jej nie ma! Przeszukałam każdy zakamarek pałacu – tu z ust Oli posypały się niecenzuralne słowa.

– Spokojnie! – rzekła Justynna. – Chodźmy tam we trzy!

Przez jakiś czas kręciły się po korytarzach, ale księżnej ani widu ani słychu.

– Mam tego dość! – krzyknęła Ania. Zamknęła oczy i zaczęła szukać umysłem obecności Kasi w komnatach zamku. – Jest! – chwyciła Olę i Justynnę za ręce i translokowała do księżnej.

– Och, mój bohaterze, wiem, że mnie nie opuścisz w trudnych chwilach! – znajdowała się w niewielkiej komnatce,
klęczała na podłodze przed obrazem przedstawiającym ubranego w samurajską zbroję wojownika. – Wspomożesz mnie, a moc mojej miłości do ciebie będzie mi
drogowskazem…

„Grzut!” – nagle przed zdumioną księżną zmaterializowały się jej przyjaciółki.

– Ekhu! – zakrztusiła się Ania. – Czy musisz zawsze taszczyć ze sobą te pierze?!?! – rzekła do Justynny wypluwając z gardła mokre pióra. – Nawet, kiedy to ja cię translokuję?!?!

– Sorry, nie chciałam! O rety!

– Co?

– Patrzcie!

– Aaaaaaa!! – wykrzyknęła przerażona Kasia starając się zasłonić ów obraz. – Co wy tu robicie?!

– Ja cię sunę… – powiedziała Ola. To jedyne, co mogła z siebie wydusić na ten widok.

Pozostałe dziewczyny nie były w stanie nic rzec. To przechodziło wszelkie granice.

– Eee… – zaczęła po kilku minutach szoku Justynna. – Kasiu, czy możesz mi powiedzieć, co robisz z tym obrazem Zbysia? I dlaczego to tyle trwa? – nadal nie mogła otrząsnąć się z zaskoczenia. Wszystkie trzy wpatrywały się w ogromne malowidło przedstawiające ich narodowego bohatera – Zbysia.

– No, bo ja… Wiecie… – wybąkała księżna.

– Właśnie nie wiemy – powiedziała Ola z naciskiem.

– Bo… No trudno – westchnęła. – Powiem wam! Już od małego uwielbiałam słuchać opowieści o bohaterskich czynach Zbysia. Jako mała dziewczynka zakochałam się w nim. Legendy mówią, że on powróci. Więc czekam na niego. Możecie sobie myśleć, co chcecie, ale ja nigdy nie pokochałabym i nie oddałabym się innemu mężczyźnie! – dodała z naciskiem.

– Dobrze – powiedziała Ola. – Tylko chodźmy już stąd, czeka nas daleka droga!

Potem nikt już nie mówił o tym incydencie. Wszystkim trzem przyjaciółkom wydawało to się nieco komiczne, ale skrzętnie to przed Kasią ukrywały, co by nie zrobić jej przykrości.

„Swoją drogą – pomyślała Ola, gdy już jechali na czele armii szerokim gościńcem. – Kto wie, ile w legendach prawdy?”

 

Tuż przed wyjazdem doszło do kolejnej emocjonującej wymiany zdań pomiędzy Anią a de Frędzlem. Czarodziejka chciała, aby kilka oddziałów pozostało w zamku na wszelki wypadek. Nie wiadomo, dlaczego Frędzel upierał się, żeby tego nie czynić. Propozycja Ani była jak najzupełniej logiczna. Frędzel upierał się przy swoim stanowisku chyba tylko po to, aby przeciwstawić się swojej rywalce. Niestety, księżna szybko ukróciła jego zapędy. Powiedziała, że nie zostawi bezbronnej stolicy i przekazała dowództwo miastem młodemu, ambitnemu pułkownikowi Wolskiemu. De Frędzel poględził trochę, ale potem mu przeszło i umilknął, aby w ciszy swych myśli knuć spisek przeciwko Ani. Przez pierwsze kilka dni nic nie uczynił, aż po jakimś tygodniu przystąpił do ataku.

 

Jechali właśnie przez środkową część księstwa. Teren był bardzo pagórkowaty, pełen małych dolinek.

– Aniu – Ola podjechała do jadącej za Justynną czarodziejki. – Ten blondyn, którego wyhaczałaś na koncercie, jest tutaj.

– Wiem – odparła cicho zerkając do tyłu na chłopaka. – Jest jednym z członków tego rycerskiego bractwa. Nie wiem, jaki ma stopień wojskowy, ale jakiś chyba wysoki.

– O, zerka na nas! – zauważyła.

– Nie patrz się tam! – wykrzyknęła Ania z nietypową dla siebie paniką. – Jeszcze sobie coś pomyśli!

– Jak mu śpiewałaś te ciekawe rzeczy, to jakoś nie miałaś skrupułów? Jak to było? – starała się przypomnieć sobie tekst. – „Like a gasoline you wanna pump me” – wyśpiewała kilka nutek.

– Ciszej! Ale to nie to samo!

– Nie widzę różnicy! O, błazen też tu jest!

– Ta! Uparł się, żeby jechać.

– Wasza wysokość! Wasza wysokość! – przed księżną zasalutował jakiś żołnierz. – Wykryliśmy oddział wroga w następnej dolince, jest ich około pięćdziesięciu, szykują na nas zasadzkę.

– Dziękuję sierżancie! – odparła władczyni. – Postój! – rozkazała. – Co robimy? – zapytała.

– Wezmę kilku ludzi i rozprawimy się z nimi – rzekła Ania wstrzymując wodze swojej klaczy o nietypowym, jasnobrązowym umaszczeniu i zaraz zsiadając.

– Dobrze! – zgodziła się Kasia.

– Phi! – to był nikt inny jak de Frędzel. – Ciekawe, jak miałaby to uczynić, skoro nawet nie ma miecza!

– Nie pytam ciebie o zdanie – odpowiedziała mu Ania.

– Bo chcesz ukryć swe zmieszanie. Staniesz z boku i będziesz patrzeć jak inni nadstawiają karku, a ty, jako dowódczyni, oczywiście odniesiesz zwycięstwo i zbierzesz chwałę.

Ania milczała, a jej twarz miała coraz bardziej zdecydowany wyraz.

– Ciekawe jak się obronisz bez miecza? Pewnie ktoś to uczyni za ciebie! No, jak to zrobisz?!?!

Nagle dobył swojego oręża i zamachnął się na czarodziejkę.

Ola miała przed oczami najgorsze. Ale to, co się stało, wprawiło wszystkich nie tyle w zdumienie, co w przerażenie. Obraz ten wyrył się na zawsze w pamięci Oli. Ania zablokowała pchnięcie de Frędzla swoim mieczem. Mieczem, którego ostrze było wielkim jęzorem błękitnych błyskawic. Nie tylko ostrze, cała broń była ogromnym piorunem. Ania patrzyła w oczy wystraszonemu Frędzlowi. Potem odtrąciła jego miecz, a swój schowała dosłownie w rękę.
Widać po niej było, że ten obrót spraw zdecydowanie jej się nie podobał. Wyraźnie nie chciała, aby ktokolwiek widział, co trzyma w zanadrzu. Nikomu nie mówiła o tym wcześniej, ale już na pierwszym roku MSOSia uczęszczała dzielnie na wykład ogólno uniwersytecki pod tytułem „Piorun”. Od tamtej pory tego rodzaju szczeniackie wygłupy były dla niej po prostu śmieszne (przyp. recenzentki). Recenzentka nie chce się czepiać, ale umieściła ten przypis gdzie indziej i upiera się, że tam lepiej pasował (przyp. recenzentki do wtrącania się aut. do przypisów.)

– Jedźmy już! – powiedziała twardym głosem. – Czy ktoś mógłby użyczyć mi swojego miecza? Lepiej byłoby, gdybym nie walczyła tym, czym powinnam.

Recenzentka znowu się chyba (na pewno! – dop aut do przyp. recenzentki) czepia i jest nadmiernie zasadnicza, ale wydaje jej się, że ta wypowiedź bohaterki jest bez sensu. Recenzentka zwraca uwagę autorce, że zazwyczaj lepiej jest, gdy ludzie robią to, co powinni robić. Inna sprawa, że na ogół jest wtedy także nudniej. Poza tym, recenzentka nie upiera się, że to, o czym właśnie napisała i co wydaje jej się prawdą życiową w odniesieniu do osób śmiertelnych, dotyczy za razem potężnych czarodziejek (przyp., jak widać, recenzentki.) Czy ktoś z was, szlachetni żołnierze, byłby na tyle łaskaw? Justynna przewróciła oczami. Wiedziała, że tak będzie już poprzedniego dnia, kiedy Ania nie reagowała zupełnie na rozsądne uwagi w rodzaju: „lepiej zabierz własną broń konwencjonalną, bo znowu będziesz pożyczać. Ale nic nie powiedziała. Nie należała do tych osób, które lubią powtarzać: a nie mówiłam? (przyp. recenzentki

Piskorek już sięgał po swój rapier, ale ktoś był szybszy. Blondyn, który stał się podczas koncertu adresatem piosenki, zsiadł z konia. Podszedł do czarodziejki, wyciągnął swój długi, wypolerowany miecz z ozdobioną srebrną różą rękojeścią. Uklęknął chrzęszcząc przy tym zbroją i wyciągnął go do Ani trzymając za ostrze.

– Mój miecz będzie ci wiernie służył, pani!

Ania była nieco zaskoczona, ale uroczyście i delikatnie ujęła w dłoń rzeźbioną rękojeść.

– Dziękuję! – odparła i nie była w stanie powiedzieć nic więcej.

No i proszę. W ten właśnie sposób okazało się, kto miał rację. Pożyczać było jednak o wiele romantyczniej i najwidoczniej Ania przewidziała to już poprzedniego wieczora (no ba…!!! – dop aut do przyp. recenzentki), kiedy Justynna wyskakiwała co pięć minut ze swoimi bezsensownymi uwagami i myślała, że to ona jest przewidująca. Tylko czy przypadkiem ten przystojny rycerz metalowy nie wykpił się w ten sposób od udziału w potyczce? Czy może miał pod ręką więcej takich mieczy??? (przyp. recenzentki, która zdaje sobie sprawę, że znowu ględzi, ale po prostu chciałaby wiedzieć)(nie wiem, zapytam się, jak go tylko spotkam; „Te, Przystojny Metal, masz może więcej mieczy?” Tak właśnie zrobię! – dop aut do przyp. recenzentki) Ciekawe, co sobie pomyśli? (przyp. recenzentki)
Mały oddział wyruszył na potyczkę i pokonał zwiadowców Arbuza. Wszyscy wrócili żywi, było kilku rannych, ale na szczęście niegroźnie. Jako że zapadał zmierzch, rozbili obóz. De Frędzel dąsał się wielce, podobnie jak biedny Piskorek, który prawie się rozpłakał, gdy ów rycerz pożyczył Ani swój miecz.
Ola, Justynna, Kasia i Ania dzieliły razem namiot. Nawet udało im się nie pobić. Kiedy ustawili już całe obozowisko, można było w końcu posilić się po ciężkim dniu. Justynna dość brutalnie sprowadziła Anię na ziemię oświadczając jej, że tu nie serwują ciast.

– Świetnie Arbuzie! – powiedziała do niego owa tajemnicza postać w kapturze. – Wpadli w naszą zasadzkę!

– Ta – odparł Arbuz popijając wino. – Myśleli, że to tylko mały oddział zwiadowczy, a tym czasem to miało na celu coś zupełnie innego.

– Właśnie – dodała a od jej głosu zatrzęsły się szyby.

– Powiedz mi… – nie wiedział, jak ma się do niej zwracać.

– Mów mi Igła, to mój przydomek!

– Dobrze. Powiedz mi, zatem Igło, kogo miałaś na myśli mówiąc o osobie, której nienawidzisz, w otoczeniu księżnej?

Igła uśmiechnęła się z charakterystycznym dla niej, pełnym kpiny grymasem.

– Nie zgadłbyś.

– Czyżby Ola, która chodzi? – zapytał, a ona ponownie przybrała ten podły wyraz twarzy, ale zdawała się kręcić lekko głową.

– Ach, tak! Już wiem i z wielką, k…., chęcią ci w tym pomogę.

Jako, że wyżywieniem i kuchnią dla armii zajmowało się dziecko MISMAP’u, wszystkie posiłki były przepyszne i idealnie doprawione. Dziewczyny rozsiadły się przy jednym z ognisk rozkoszując się boskim w smaku i aromacie gulaszem. Nawet Ania przestała narzekać na brak ciast mając tak wykwintne potrawy. Ola siedziała obok Kasi i zastanawiała się, gdzie też może podziewać się Staś. Zawsze był z księżną, gdyż sprawował funkcję jej osobistego strażnika. Tym razem jednak gdzieś go wcięło. Spostrzegawcza władczyni od razu zauważyła smutek na twarzy koleżanki i postanowiła coś z tym zrobić. I właśnie w tym momencie podszedł Staś. Ola oczywiście spuściła głowę.

– Wszystko w jest w jak najlepszym porządku, pani! – zameldował. – Kondycja żołnierzy jest bardzo dobra, a dzisiejsze zwycięstwo nad oddziałem zwiadowczym Arbuza tylko dodało im pewności siebie.

– Cieszy mnie to wielce – odparła.

– Zatem mogę odejść?

Kasia spojrzała na Olę, która udawała bardzo zajętą posiłkiem, westchnęła głośno i rzekła.

– Nie, jeszcze nie! Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie.

– Jakie, pani? – zapytał znużonym głosem, naprawdę chciał sobie pójść.

– Posil się razem z nami!

– Ależ…

– Proszęż cię, siadaj tu obok nas!

– Ależ, wasza wysokość, nie powinienem!

– Moja wysokość wydała ci rozkaz! Jeżeli cię proszę i nie chcesz, to rozkazuję ci i musisz! – księżna była zdenerwowana, miała dosyć podchodów Oli i Stasia.

Wojownik wziął sobie talerz z jedzeniem i usiadł obok Oli, ta zawstydziła się jeszcze bardziej. Prawda była taka, że Staś po prostu bardzo obawiał się czarnowłosej wojowniczki. W końcu była ona chodzącą legendą. Podziwiał ją już od wielu lat i nagłe spotkanie ze swoją idolką przyprawiło go o chorobliwą nieśmiałość. Kasia postanowiła dyskretnie zostawić ich samych, więc przesiadła się na drugą stronę ogniska do dyskutujących zawzięcie Ani i Justynny. Czarodziejki rozmawiały właśnie o tym, czy kontynent może wypiętrzyć się na oceanie.

– Aniu – powiedziała nagle Kasia. – Tam siedzi ten blondyn.

Czarodziejka zamilkła w ułamku sekundy. Siedział przy sąsiednim ognisku.

– Wybaczcie mi na chwilę – rzekła i wstała zabierając ze sobą miecz, który od niego dostała.

Podeszła z lekką obawą. Chłopak siedział oparty o głaz narzutowy i wpatrywał się w roztańczone płomienie ogniska. Wciąż miał na sobie zbroję
składającą się z podobnych części jak zbroja Ani – napierśnik, naramienniki. Różnica była taka, że Ania nie nosiła nic oprócz zbroi, gdyż jej pancerz był mocno wyściełany od środka. On natomiast miał pod spodem czarną koszulę oraz spodnie w tym samym kolorze i ponad to wysokie buty z miękkiej skóry. Złociste światło ognia odbijało się w jego czarnych oczach dodając mu demonicznego uroku. Ania przełknęła ślinę.

– Witaj panie rycerzu! – powiedziała. Obrócił powoli głowę i spojrzał się na czarodziejkę.

– To ty, pani! – wstał i skłonił się.

– Proszę, bez tych zbędnych ceregieli – speszyła się Ania. – Oto twój miecz – rzekła podając mu błyszczącą broń. – Dzięki, bardzo mi się przysłużył!

– Zatrzymaj go! – odparł. – Przyda ci się!

Ania zaczerwieniła się lekko, ale w blasku ognia nie było tego, dzięki Bogu, widać.

– Nie mogę – nie wiedziała zupełnie, jak ma zareagować.

– Napijesz się ze mną wina? – zaproponował.

– No wiesz, oboje jesteśmy w pewnym sensie na służbie – uśmiechnęła się uwodzicielsko. – Jeżeli my zaczniemy pić, to żołnierze mogą pójść w ślady swoich dowódców. Wtedy morale armii upadnie, a księżna wyleje nas z roboty!

– Trzymaj! – rzucił jej cynowy kubek.

Czarodziejka złapała naczynie. Potem oboje usiedli przy głazie.

Tymczasem Ola i Staś byli w tej samej sytuacji, co zwykle. Chłopak ujrzał za płomieniami gniewny wzrok swojej księżnej i
ten obraz chyba jakoś poruszył jego wyobraźnię, bo postanowił się odezwać.

– Mogę cię o coś, pani, zapytać?

– Tak! – rozpromieniała nagle Ola.

– Zawsze zastanawiałem się, jak można posługiwać się tak okropnie długim mieczem? W dodatku czynisz to,
pani, z wielką łatwością, która w podziw mnie wprawia!

– Ten miecz jest w mojej rodzinie od bardzo wielu pokoleń – wyjaśniła. – To jest trochę skomplikowane,
ale jeśli chcesz to opowiem ci, dlaczego jest taki długi. Tylko darujmy sobie te „panie” i „panów”. Jestem Ola! – wyciągnęła do niego dłoń.

– Staś! – odparł ściskając jej rękę, wciąż jeszcze nieco onieśmielony.

– Yesssss! – Kasia z Justynną ucieszyły się po drugiej stronie ogniska.

– Należysz do Zakonu Geografów? – zapytała Ania chłopaka.

– Tak – odpowiedział popijając wino.

– Ciekawe, podobno wszyscy macie miecze z gałką w kształcie globusa?

Rzucił jej miażdżące spojrzenie.

– Ja tylko mówię, co słyszałam! – wytłumaczyła się. – Krążą o was różne legendy, na przykład ktoś opowiadał mi kiedyś o rycerzu Macieju o Rzadkim Zaroście. Podobno sam jeden pokonał oddział składający się z tysiąca ludzi.

Chłopak zaśmiał się.

– Ciekawe, co jeszcze słyszałaś o nas?

– Że potraficie jednym cięciem rozpłatać skałę. Na prawdę przechodzicie takie masakrujące szkolenie?

– Chcesz sprawdzić? – spojrzał się na nią przenikliwie swoimi ciemnymi oczami. – Myślę, że mógłbym przysporzyć ci nieco rozrywki. W każdym razie łatwo by ci nie poszło!

– Nie doceniasz mnie, panie rycerzu!

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że to jest skomplikowane? – zapytał Staś, zdążyli się ze sobą już nieco oswoić i przynajmniej rozmawiali normalnie.

– Ten miecz nie jest zwyczajny – zaczęła Ola opierając się brodą o kolana. – Jest w mojej rodzinie od bardzo dawna i posiada tę magiczną właściwość, że dostosowuje się do swojego właściciela. Każda wojowniczka z mojego rodu, gdy skończy dziesięć lat, zostaje nową właścicielką tego miecza. W chwili, kiedy dotknie go po raz pierwszy, on przystosowuje się do niej.

Zapadła cisza. Przez moment oboje siedzieli w milczeniu, oparci o diorytowy głaz wpatrując się w płomienie.

– Obserwowałem cię – powiedział, w jego głosie nie było już poprzedniego rozbawienia. – Zastanawiałem się, dlaczego nie masz broni. Teraz już wszystko jasne. Trochę mnie przeraziły te pioruny.

– Nie chciałam, żeby to tak wyszło – dotknęła dłonią czoła. – Ten miecz to moja wewnętrzna broń i wolałabym, żeby pozostał we mnie, i był używany we właściwym momencie,
a nie by przywoływać debila do rozsądku. Nie ma co trwonić mocy bez większego sensu.

– W chwili, kiedy dotknie go po raz pierwszy, on przystosowuje się do niej – tłumaczyła dalej Ola. – Tak, żeby był specjalnie i tylko dla niej. Gdy używała go moja mama, przypominał nieco floret, miał długie, wąskie i poręczne ostrze. Jak wzięłam w rękę rękojeść, zaczął się zmieniać. Efekt tej przemiany znają wszyscy – dziewczyna popatrzyła się smutno w ziemię. – Teraz wygląda to bardzo efektownie, ale uwierz mi, dla mnie nauka władania czymś takim była katorgą. Nienawidziłam tego miecza, był ciężki i niezgrabny, a do tego ta monstrualna wielkość. Wyobrażasz sobie – popatrzyła mu prosto w oczy. – Przecież ja byłam jeszcze niższa niż teraz.

– Domyślam się, że to była dla ciebie męczarnia – powiedział Staś. – Ale w końcu ci się udało. Sądząc po tym, jak potraktowałaś mnie wtedy w mieście, to raczej umiesz się nim posługiwać.

– Tak! – odparła entuzjastycznie. – Kocham moje maleństwo! Mama widziała, że idzie mi coraz gorzej i poradziliśmy się wróżbity. Ten powiedział mi, że chodzi właśnie o mój wzrost. Jestem mała, a mój miecz musi być, w związku z tym, duży. Rozumiesz, mieczem nadrabiam niedostatki.


Miecz Oli, odkąd go wykuto, nigdy nie był bezczynny. Justynna, która spędziła pół życia w bibliotece, wiedziała o tym lepiej, niż ktokolwiek, ponieważ stare rękopisy, w których bezustannie grzebała, pełne były opisów bohaterskich czynów przodkiń Oli. Gdyby ktoś Justynnę zapytał, mogłaby opowiedzieć o nie jednej z tych wspaniałych kobiet, które od dwudziestu pokoleń walczyły w służbie Dobra. Np. prapraprapraprapraprababka Oli, Olietta Grzmot, wytępiła wszystkie gigantyczne, krwiożercze gryzonie, które w jej czasach gnębiły ludność. Prawnuczka Olietty, Olia Piękna, wyrąbała mieczem
wyrwę w tamie, dzięki czemu zalała i zatopiła całą armię złowrogich P – skorków, a jej córka, Olla Ogromna rozpłatała trzewia smoka Jaracza o Uranowych Łuskach, zawdzięczającemu swe imię temu, że zjarał co najmniej pięć tuzinów wiosek. Niestety, przypłaciła ten, do dziś opiewany w pieśniach czyn, życiem, gdyż będąc
ranna w nogę, nie zdołała uskoczyć przed walącym się smoczym cielskiem. Z jej przedwczesną śmiercią wiąże się pewien niezwykle interesujący epizod w historii miecza, o którym mało kto wiedział. Otóż w chwili, gdy Olla zginęła, córka jej, Olinka, była niemowlęciem, nie mogła więc jeszcze przejąć rodowego oręża.
Wtedy to brat Olli, Mikul Przemądry, wziął go na przechowanie, a miecz dostosował się także do jego ręki, a mianowicie stał się scyzorykiem. Mikul używał go do temperowania ołówków, kiedy pisał swoje sławne podręczniki z zakresu hydrologii i ochrony wód pt. „Jak cieki śródlądowe przed inwazją jadowitych raków i inszego
plugastwa chronić”, a także „Jak władcę cieków Macieja tudzież inszych wodnych skurwieli do służby dobru przymusić”. Potem oczywiście Olinka przejęła miecz i rozprawiła się z niejednym potworem. To tylko kilka przykładów, o których Justynna lubiła opowiadać. Była jednak jeszcze jedna rzecz, o której do tej pory nie opowiadała nikomu, a która ostatnio zaprzątała jej myśli. Otóż Ola nie była w historii swojej rodziny pierwszą wojowniczką noszącą dwumetrowy miecz. Jeśli można było wierzyć przekazom, to pięćset lat temu, kiedy miecz nosiła u boku jego pierwsza właścicielka, Olianna Wspaniała, wyglądał on dokładnie tak samo, jak teraz. To dawało do myślenia, gdyż Olianna dokonała czynu tak wspaniałego, jak żadna z jej potomkiń: w wielkiej bitwie z siłami Zła pod Murzynowem powaliła
wodza wrażych zastępów, okrutnego siedmiogłowego Arbuza, który strzelał pestkami ze wszystkich swoich siedmiu paszcz, a mówiono, że jedna taka pestka może zabić dziesięciu ludzi. Justynna była zdania, że miecz w rękach Oli nie na darmo stał się dokładnie taki sam, jak w rękach przesławnej Olianny. Niezależnie od tego, co powiedział niedouczony (wg Justynny) wróżbita, mogło to wskazywać na to, że Ola dokona czynu równie wspaniałego. Być może już w tej wyprawie. A to by oznaczało, że to ta dość nudno zapowiadająca się wojenka będzie czymś więcej, niż tylko rutynowym przywoływaniem do porządku pierwszego z brzegu buntowniczego wasala. Myśl ta napawała Justynnę niezwykłym poczuciem uczestnictwa w wydarzeniach o wielkim, historycznym znaczeniu. A było to poczucie tak podniosłe, że Justynna zupełnie ostatnio zapomniała o innym nurtującym ją problemie, który brzmiał mniej więcej tak: dlaczego, do cholery, wszystkie jej przyjaciółki mają jakiegoś wiernego i oddanego wielbiciela (nie wspominając już o tej z nich, która miała ich nadspodziewanie wielu), podczas gdy ona, do cholery, nie ma żadnego??? (przyp. recenzentki, którą jakoś tak fantazja poniosła) dobrze, już dobrze będziesz miała wielbiciela _-_ ale nie (d)ręczę jakiego – dop aut do przyp. recenzentki;
OD KIEDY, DO CHOLERY, PRZYPIS ZAJMUJE WIĘCEJ MIEJSCA NA STRONIE NIŻ TEKST GŁÓWNY!?!? – pyt. aut. do przyp. recenzentki
Sorry, no, każdego chyba może czasem ponieść, nie? A poza tym, wcale mi nie zależy na jakimś tam wielbicielu. Tylko po prostu, jak ktoś tak tylko banany i banany, to w końcu przychodzi moment, w którym zaczyna zastanawiać się nad przyczynami tego zjawiska? (przyp. recenzentki)

– Chyba wiem, o co ci chodzi. Twoja broń pochodzi prosto z twojego serca? – podsumował Metal.

Ania milczała.

– Mówi się – kontynuował. – Że miecz to dusza wojownika.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Rozumiem. Podobno miecz to dusza wojownika, dlatego każdy powinien mieć swój własny niepowtarzalny oręż – stwierdził Staś.

– Dokładnie! – odparła Ola.


KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
W kolejnej, chwytającej za serce części trzeciej poznamy prawdziwe zamiary Igły, a także będziemy obserwować rodzące się uczucie Stasia i Oli. Dowiemy się prawdy o kilku bohaterach i ujrzymy kilku nowych. Czyżby bunt w szeregach Arbuza…?

Czytajcie część trzecią pod wiele mówiącym tytułem: „Krzysztof”‚!

___________________________________________________________________